Recenzja filmu

Paint (2023)
Brit McAdams

Landszafciarz w cieniu góry

"Paint" w reżyserii Britta McAdamsa z 2023 roku to niesforna, ale ujmująca historia o ucieczce ze studni grawitacyjnej strefy komfortu i przyspieszonym dorastaniu – jako człowiek i jako artysta.
"Paint" w reżyserii Brita McAdamsa to niesforna, ale ujmująca historia o ucieczce ze studni grawitacyjnej strefy komfortu i przyspieszonym dorastaniu – jako człowiek i jako artysta.

Carl Nargle (Owen Wilson) to popularna osobowość telewizyjna, która codziennie gromadzi przed ekranami domowych odbiorników amatorów malowania. Nietrudno skojarzyć go z autentycznym amerykańskim malarzem Bobem Rossem, który w latach 80. i 90. prowadził program "The Joy of Painting". W swoim programie Carl masowo produkuje kolejne landszafty, okraszając cały proces kojącym komentarzem utrzymanym w duchu parującego kubka kakao przy blasku kominka. Szanowany przez przełożonych i otoczony wianuszkiem oddanych asystentek, z którymi po kolei romansuje, od lat żyje w nimbie naczelnego artysty z Vermont. Pozycja bohatera zostaje jednak zachwiana, gdy w celu zwiększenia oglądalności władze stacji zatrudniają młodą i energiczną malarkę Ambrosię (Ciara Renée). Rywalizacja będąca motorem napędowym fabuły rozpoczyna ciąg kapitulacji Carla – niezdolnego do walki ani na polu artystycznym, ani zawodowym, ani osobistym. Komplikująca się z dnia na dzień sytuacja pozbawia bohatera wszystkich dotychczasowych wygód, statusu oraz tak istotnego dlań poczucia komfortu, zmuszając go do przewartościowania swojego dotychczasowego życia.

Reżyser Brit McAdams celnie i w dość przystępny sposób obrazuje tragiczne skutki zbyt długiego trwania człowieka w cieplarnianych warunkach. Mimo pozornego sukcesu komercyjnego życie Nargle'a jest puste i powtarzalne jak jeden z tysięcy namalowanych jego ręką pejzaży. Gdzieś ponad nim zawsze unosi się cień odległego Mount Mansfield – symboliczny i nieosiągalny cel, którego osiągnięcie ma zapewnić Carlowi artystyczne spełnienie i uznanie poza światem telewizyjnych programów rozrywkowych. To symbol tlącej się na dnie duszy nadziei, że w bliżej nieokreślonej przyszłości jeden z jego obrazów przedstawiających ów obsesyjnie malowany szczyt zostanie powieszony na ścianie lokalnego muzeum.

W trakcie seansu warto zwrócić uwagę na dość empatyczny sposób przedstawienia głównego bohatera. Reżyser nie szydzi z bezguścia landszafciarza i nie czyni go przedmiotem bezlitosnej (i, zdawałoby się, oczywistej) drwiny. Grzechem Carla nie jest bowiem zbrodnia na kulturze wysokiej, ale bierność niepozwalająca mu ruszyć do przodu. Impotencja artystyczna oraz emocjonalna (bohater nie jest w stanie stworzyć żadnego prawdziwego związku – tak jak nie jest w stanie stworzyć prawdziwego dzieła sztuki) jest jedynie pochodną owej życiowej bierności.

Doskonałym symbolem trwania Carla w stworzonej przez jego otoczenie i niego samego bańce jest wizyta w salonie fryzjerskim: istnym skansenie, gdzie fryzjer-eksponat dba o jego fryzurę afro rodem z poprzedniej dekady. Z drugiej strony obserwujemy pozytywny wpływ programu Nargle'a na lokalną społeczność, który zostaje dodatkowo podkreślony w nieco cukierkowym finale historii.

Trudno nazwać "Paint" rasową komedią, chociaż miejscami bywa autentycznie zabawny. Nie uświadczymy tu serii gagów, a humor przejawia się raczej w ciepłej atmosferze całości. Nie jest to też w żadnym razie popis wielkiego aktorstwa, choć safandułowaty Owen Wilson dobrze wpasował się w rolę mało ambitnego, ale za to czarującego wyrobnika.

Mimo że jest to debiut reżyserski, film został zrealizowany całkiem solidnie. Paradoksalnie jest to jednocześnie mój główny zarzut – film o potrzebie czy wręcz konieczności wyjścia z bezpiecznej bańki został nakręcony w sposób zachowawczy i niesilący się na zdobycie widza świeżością; zbliża się więc niebezpiecznie do celuloidowego wyrobnictwa. Uznając jego niedostatki, polecam "Paint" jako przyjemne doświadczenie. To klasyczny bezpretensjonalny feel-good movie który, jeśli przymknąć oko na mało odkrywcze przesłanie, powinien pozostawić widza z miłym uczuciem obcowania z czymś pozytywnym.

Jak bowiem przystało na optymistyczną przypowieść, Carl przełamuje marazm, naprawia kilka życiowych błędów i ostatecznie odnajduje się jako Artysta, wychodząc z długiego cienia Mount Mansfield. Wiernym widzom pozostają setki godzin powtórek programu. Tam, zatopiony bezpiecznie w bursztynie lat 70., ich ulubiony malarz-gawędziarz trwa nadal w tej samej haftowanej koszuli na tle ściany z bali. Z jedną tylko drobną różnicą: wskutek nowej antynikotynowej polityki stacji nieodłączny rekwizyt Carla, czyli jego fajka, zostaje komputerowo wyretuszowana . Ale to już nie jest ten sam Carl i to "nie jest ta sama fajka".

Dziękuję, trzymajcie się ciepło i do zobaczenia jutro o tej samej porze.
1 10
Moja ocena:
7
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones